poniedziałek, 4 września 2017

"I will find you"

Witam. Dzisiaj oto przychodzę z pierwszym opowiadaniem, które zamieszczę na blogu. Opowiadanie to powstało na podstawie serialu "Shadowhunters" i jest to moja alternatywa 20 odc. Skupiam się tu na parringu Alec x Magnus i pokazuję, że może powstać jeszcze wiele alternatywnych zakończeń drugiego sezonu, a których nie wykorzystali twórcy serialu. Całe opowiadanie w wordzie ma 16 stron, więc będziecie mieli sporą ilość tekstu do przeczytania. Mam nadzieję, że mój pomysł wam się spodoba, więc nie przedłużam już i zapraszam do czytania.


Find you - Ruelle

Magnus Bane stał na balkonie przylegającym do jego apartamentu w jednej z Brooklyńskich kamienic i patrzył na miasto rozpostarte u jego stóp. Delikatny wiatr owiewał twarz czarodzieja, poruszając delikatnie błękitny szal, który miał zawiązany wokół szyi. W rękach obracał taśmę z budki fotograficznej. Ze zdjęć uśmiechały się do niego szczęśliwe twarze. Jego i Aleca. W chwili, gdy Magnus spojrzał na uśmiech ukochanego, odwrócił wzrok. Nie mógł na niego patrzeć, gdyż za każdym razem czuł przepływającą przez jego ciało nieznośni falę bólu. Zamrugał i ponownie spojrzał w kierunku miasta. Nie chciał myśleć o Alexandrze. Z każdym wspomnieniem z nim związanym, natychmiast przypominało mu się kłamstwo Lightwooda. Oszukał go. Skłamał. Magnus nie potrafił mu tego wybaczyć. Alec był jedyną osobą, której Magnus mógł zaufać. Ale i to okazało się kłamstwem. Oczy go zapiekły na wspomnienie kłótni z Alekiem po tym jak Nocny Łowca zataił przed nim informację o tym, iż Miecz Anioła dostał się w ręce Valentine'a.
Magnus odwrócił się gwałtownie i posłał kulę energii w kierunku stojącej na stoliku lampy, która rozbiła się z głuchym trzaskiem. Pojedyncze kawałki porcelany rozsypały się po podłodze. Po pokoju rozniósł się dźwięk jakby kruszonego szkła. Czarownik podszedł do komody i nalał sobie alkoholu, do szklanki stojącej na szafce obok. Odstawił butelkę, po czym wychylił całą zawartość kieliszka jednym haustem. Chciał zapomnieć o tym wszystkim. O nadchodzącej wojnie z Valentinem. O umowie zawartej z królową Seelie. O odpowiedzialności jaką ponosił nosząc miano Wielkiego Czarownika z Brooklynu. Przede wszystkim chciał jednak zapomnieć o rozstaniu z Alekiem. Bolał go fakt, że musiał dokonać wyboru. Nawet jeżeli czół się oszukany, wciąż nie potrafił zapomnieć o tym mężczyźnie ani o uczuciu, którym go darzył. Zawsze się tego bał. Że będzie musiał wybierać między istotami, które kocha najbardziej. Czarownicy, którymi się opiekował, byli dla niego niczym rodzina, która zawsze przy nim była. Wiedział że musi ich chronić. Był za nich odpowiedzialny. Strzeżenie ich przed wszelkim złem, było jego obowiązkiem. Alec był dla niego jednak kimś więcej. Czuł się tak, jakby odnalazł dawno utraconą część siebie. Odnalazł ją w nim. I nawet mimo kłamstwa, wciąż nie mógł przestać o nim myśleć. Wspomnienia o ukochanym sprawiały mu jednak ból. Stracił do niego zaufanie. Wiedział, że nie będzie mu łatwo ponownie zaufać Alecowi, jako Nocnemu Łowcy. Właśnie dlatego sprzymierzył się z królową Seelie. Chciał ochronić swoich towarzyszy. Swoją rodzinę. Dlatego to właśnie jej zaufał a nie Nocnym Łowcom. Mimo że cierpiał z powodu rozstania. Przedłożył obowiązek względem czarnoksiężników nad miłość do ukochanego człowieka. Jego usta ułożyły się w cyniczny uśmiech, gdy zdał sobie z tego sprawę. Postąpił dokładnie tak, jak kilka miesięcy wcześniej zachował się Alexander. Postawił wtedy honor swojej rodziny nad uczucie do Magnusa. W ostatniej chwili jednak zmienił swoją decyzję i pokierował się swoim sercem. Bane liczył na to, że i on dostanie jeszcze szansę, na zmianę swojego wyboru.

Pieces on the ground
From the world that fell apart

Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Magnus podniósł głowę, po czym machnięciem ręki otworzył wrota, przez które natychmiast weszła zdyszana Catherine. Jej czarne włosy były potargane i odstawały na wszystkie strony a jej ubrania wyglądały tak, jakby kobieta dopiero co wstała z łóżka. Zanim Magnus zdążył odezwać się choćby słowem, czarnoskóra przemówiła.
- Miałam wizję Magnusie - wydyszała, a w jej ciemnych oczach malował się strach jakiego Magnus jeszcze nigdy u niej nie widział - Królowa zawarła przymierze w Valentinem.
Bane zamarł w pół kroku. Nie. To nie możliwe. Królowa obiecała, że pomoże podziemnym zgładzić Valentine'a. Nie mogła się z nim sprzymierzyć.
- Jesteś pewna Catherine? - zapytał zaniepokojony.
- Całkowicie - odparła wściekła czarownica - Rozmawiała z nim dzisiaj w nocy w parku. Zaoferował jej coś, czego bardzo pragnęła. W zamian zgodziła się stanąć po jego stronie.
Magnus potarł oczy i zaczął krążyć po mieszkaniu. To nie tak miało być. Królowa Seelie miała pokonać Valentine'a a nie się z nim przymierzać. Tylko z tego powodu Magnus zgodził się do niej dołączyć. Po wszystkim, co ojciec Clary zrobił czarownikom, oni nie chcieli mieć już z nim do czynienia i życzyli mu wyłącznie śmierci. Bane nie mógł zrozumieć czemu królowa Seelie miałaby się sprzymierzyć z Valentinem. Po wszystkich eksperymentach, które przeprowadzał na podziemnych wygnany Nocny Łowca, nikt nie chciał z nim współpracować. Nie po tylu okrutnych czynach, jakich tamten się dopuścił.
Magnus zatrzymał się gwałtownie. Nim podejmie jakąkolwiek decyzje, musi w pierw porozmawiać z Królową. Wiedział, że wizje Catherine nie kłamią. Musiał jednak poznać przyczynę. Powód, dla którego królowa postanowiła sprzymierzyć się z Valentinem.
- Rozgość się Catherine - zwrócił się do przybyłej Magnus, zapraszając ją w głąb mieszkania. - Ja tymczasem muszę coś... Załatwić - powiedział nieco roztargniony, ze wzrokiem utkwionym gdzieś w przestrzeni.
Miał już wyjść, gdy zatrzymał go głos kobiety.
- Magnusie...
Czarnoksiężnik obrócił się na te słowa i spojrzał na kobietę stojącą tuż przed nim. Na swoją przyjaciółkę i siostrę. Patrzyła na niego łagodnie, a w jej oczach nawet mimo ogromnego strachu, widoczne było ciepło, gdy na niego patrzyła.
- Cokolwiek postanowisz, pamiętaj, że ja i inni czarownicy podążymy za tobą. Będziemy stać za tobą, bez względu na to, czy postanowisz pozostać po stronie Królowej Seelie, czy na powrót sprzymierzysz się z Nocnymi Łowcami.
Bane wpatrywał się w przyjaciółkę ze wzruszeniem. Ujął jej rękę i zamknął ją w swoich dłoniach. Czół energię która gromadziła się w jego dłoniach. Energię która przepływała przez jego ciało i trafiała do serca, dodając mu otuchy i pocieszenia. Jego oczy delikatnie się zaszkliły, gdy patrzył na uśmiech Catherine i czół wsparcie, jakie mu dawała.
- Dziękuję - wyszeptał - Te słowa wiele dla mnie znaczyły.
Kobieta w odpowiedzi tylko delikatnie się uśmiechnęła i skinęła lekko głową. Magnus puścił jej dłoń. Odwrócił się machnął ręką. Tuż przed drzwiami wyjściowymi, pojawił się portal. Czarnoksiężnik nabrał głęboko powietrza w płuca i przeszedł przez niego. Musiał stawić czoła Królowej Seelie. I musiał stawić czoła prawdzie. Nadszedł moment, ostatecznego wyboru. Dostał tą szansę. Wiedział, że kolejnej nie będzie.

Just hold on
It won't be long

Magnus został wprowadzony do sali tronowej Królowej Seelie. Czuł jak jego policzki muskają zielone liście pochylających się nad nim drzew. Wiatr wiał mu w plecy przynosząc ze sobą cichy dźwięk ptasiego śpiewu. Czarnoksiężnik podszedł do tronu i złożył niewielki ukłon dziewczynce, która na nim zasiadała. Czerwone włosy okalały jej delikatną jak porcelana twarz, jednak oczy patrzyły władczo na stojącego przed nią mężczyznę. W jej błękitnym spojrzeniu kryły się chłód i ogromna wiedza, zdobywana przez lata. Mimo swojej drobnej, niemalże dziecięcej sylwetki, jej wzrok zmuszał innych do posłuszeństwa.
- Pani - odezwał się Magnus w ukłonie.
- Witaj czarnoksiężniku - odpowiedziała Królowa Seelie, a jej głos brzmiał niczym dzwoneczki, delikatnie poruszane na wietrze - Co cię do mnie sprowadza?
- Zasłyszane wieści, Ma Pani - odparł z niewielkim wahaniem - Jedna z czarownic poinformowała mnie, iż zawarłaś porozumienie z Valentinem.
- Wieści szybko się rozchodzą.
Łagodny ton jakim to powiedziała przybrał na sile i dotarł do uszu czarnoksiężnika tak głośno, że niemal je zranił. Bane popatrzył zdumiony na Królową. Czyli to prawda. Ona naprawdę się z nim sprzymierzyła. Nie mógł w to uwierzyć. Ona też go okłamała. Obiecała, że pomoże czarnoksiężnikom zemścić się na Valentinie. Poczuł ukłucie w sercu. Zdradziła go. Jego oraz pozostałych magów. Nie mógł pozostać po jej stronie. Nie kiedy go okłamała. W porównaniu z tym, postępek Aleca wydawał mu się dużo mniejszy. On również go oszukał i zataił przed nim prawdę. Jednak nigdy go nie zwodził. Magnus nie wiedział już co ma o tym wszystkim myśleć. Został oszukany. Zarówno przez Nocnych Łowców, jak i Królową Seelie. Wiedział, że to była jego ostatnia szansa. Ta o której marzył. Ostatnia szansa na dokonanie wyboru.
- Dlaczego? - zapytał siedzącą przed nim dziewczynkę, gdyż nim zdecyduje, musi poznać jej powód.
- Valentine obiecał mi w zamian coś, czego od dawna pragnęłam, a nie mogłam tego zdobyć. Jednak dzięki tej umowie, osiągnę wszystko czego pragnę i ochronię podziemnych.
- Których Valentine później zabije - odparł oszołomiony czarodziej wpatrując się z niedowierzaniem w królową.
- To nieistotne - odpowiedziała spokojnie władczyni - Jeśli do tego dojdzie, staniemy przeciw niemu w walce.
- Nie będziemy mieli żadnych szans! - wykrzyknął Magnus, przerażony odpowiedzią - Bez pomocy Nocnych Łowców, a także innych Podziemnych istot które stanął po ich stronie, będziemy osłabieni. Nie damy rady się obronić!
- Widzę, że nie wierzysz w moją potęgę czarnoksiężniku - powiedziała dźwięcznym głosem - Będę w stanie was obronić. Będę mogła ochronić wszystkich podziemnych.
Magnus wpatrywał się z niedowierzaniem w Królową Seelie. Nie potrafił zawierzyć jej słowom. Nie umiał jej już zaufać po tym jak sprzymierzyła się z Valentinem. I nie zamierzał powierzać w jej ręce losu swoich przyjaciół.
Spojrzał wnikliwie na królową. W głębi jego oczu było widoczne zdecydowanie. Magnus podjął decyzję. Ostateczną decyzję.
- Wybacz mi Pani, ale w takiej sytuacji, muszę rozwiązać nasze porozumienie.
- Rozumiem - odparła władczyni lasu, a w jej oczach zapłonął ogień - W takim razie żegnaj Wielki Czarowniku z Brooklynu. Zobaczymy się ponownie dopiero na polu bitwy.
Magnus skłonił się po raz ostatni przed Królową Seelie, po czym odwrócił się i odszedł. Lód królowej rozstępował się przed nim, torując mu ścieżkę. Drzewa nachylały się nad nim i muskały jego ciało gałązkami i liśćmi. Wiatr wiał mu w plecy wskazują odpowiednią drogą. I Magnus wiedział, że ta, była właściwa.

Like the wind that cries
I can feel you in the night

Magnus wpatrywał się w witraże kościoła przed którego bramą stał. Pojedyncze liście leżały na ścieżce prowadzącej do drzwi wejściowych. Czarownik czół, jak cicho szeleszczą pod jego butami. Bane wziął kilka głębokich wdechów zanim zdecydował się przekroczyć drzwi Instytutu. Bał się spotkania z Alekiem. Szczególnie po ich ostatniej kłótni. Bał się spojrzeć swojemu ukochanemu w oczy. Nie wiedział jak powinien się zachować. Co zrobić. Co powiedzieć. Nie miał jednak wyboru. Musiał go poinformować o przymierzu Królowej Seelie z Valentinem. Nabrał głęboko powietrza w płuca i nacisnął klamkę. Kiedy przekroczył próg, rozejrzał się uważnie po instytucie. Wszędzie widział spieszących w nieznanych mu kierunkach łowców. Niektórzy stali przy stanowisku z bronią. Inni zbierali się w grupkach, z których dolatywały Magnusa dźwięki zawziętych dyskusji.
Czarnoksiężnik od momentu wejścia do Instytutu nie poruszył się nawet o milimetr. Wyczuwał napięcie, które towarzyszyło Nocnym Łowcom. Atmosfera była przygnębiająca. Powietrze ciężkie, od niewysłowionych trosk i problemów. Ale Magnus wyczuwał w tym coś jeszcze. Lęk. Lęk przed nadchodzącą bitwą. Magnus widział na twarzach Łowców napięcie i wyczuwał podskórnie niepokój, panujący w Instytucie. Rozejrzał się ostrożnie w okół, ale nie wykonał nawet ruchu. Bał się, że choćby najmniejszy krok, czy zbyt głośny oddech mogły być iskrą, która spaliłaby cały budynek.
- Magnus!
Magnus spojrzał szybko w kierunku z którego dobiegł go głos. Odetchnął z ulgą, zdając sobie sprawę, że była to tylko Izabell. Z jednej strony jednak czół żal, że nie zobaczył Aleca. Pragną się z nim spotkać. Przytulić go. Pocałować. Wybrać się na wspólny obiad. Albo po prostu położyć się na łóżku obok niego i tak po prostu leżeć. Głowa obok głowy. Ręka obok ręki. Ze splecionymi dłońmi. W ciszy. Napawając się dotykiem ręki i jego obecnością. Magnus pragnął móc ponownie zasypiać w ramionach Aleksandra i budzić się obok niego. Chciał tego całym sercem. Wiedział jednak, że nie był to najlepszy moment na tego typu rozmyślania.
- Witaj Izabell - powiedział czarownik, lekko się do niej uśmiechając.
- Co cię tutaj sprowadza? - zapytała czarnowłosa kobieta, podchodząc nieco bliżej do mężczyzny.
- Mam niestety złe wieści - powiedział Magnus wpatrując się poważnie w dziewczynę - Królowa Seelie sprzymierzyła się z Valentinem.
Izabelle patrzyła przez chwilę na Magnusa w milczeniu, po czum skinęła delikatnie głową.
- Tak wiemy - przyznała, po czym wskazała na tłum Nocnych Łowców za swoimi plecami - Przygotowujemy się właśnie do starcia z Valentinem i jego sprzymierzeńcami. Wiemy, że zamierza się udać nad jezioro Lyn. Ojciec Clary wie już że jest ono Lustrem Anioła. Musimy go powstrzymać.
- A co z Nowym Jorkiem? - zapytała zaniepokojony Magnus - Zostawicie miasto bez ochrony?
- Alec wciąż jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji - powiedziała cicho Izabell, a Magnus poczuł, jak coś skręca go w środku na dźwięk imienia swojego ukochanego.
Poczuł w gardle rosnącą gulę, która nie pozwalała mu przełknąć śliny. Po plecach spłynęły mu kropelki nerwowego potu. Jego oczy nie mogły się skupić i wciąż zmieniały punkt, który obserwowały. Izabell przyglądała się uważnie jego nerwowemu zachowaniu i poczuła, jak ogarnia ją fala współczucia. Widziała już takie objawy. Alec od kilku dni zachowywał się bardzo podobnie. Na każdą wzmiankę o Magnusie, jego twarz bladła a sylwetka sztywniała. Widziała, jak za każdym razem zaciskał dłonie w pięści w niemym wyrazie bezradności. Widziała ból w jego oczach. Nie potrafił tego ukryć. Wiedziała że cierpi. Tak samo jak teraz wiedziała, że cierpi i Magnus.
- Wszystko w porządku? - zapytała z troską, kładąc czarownikowi rękę na ramieniu.
Magnus tylko skinął niemrawo głową, po czym odsunął się od dziewczyny i odwrócił na pięcie chcąc wyjść z Instytutu. Odejść stąd jak najdalej. Uciec. W wyjściu jednak przystanął na chwilę i odwrócił się na powrót w stronę Izabell. Przełknął rosnącą mu w gardle gulę.
- Przekaż Alecowi, że czarownicy staną po waszej stronie w walce nad jeziorem Lyn. Przyślę też do was kilku, żeby przeprowadzili was przez portal do Idrisu.
Izzy nic nie powiedziała, tylko skinęła głową, a Magnus odwrócił się i odszedł. Nie mógł zostać w Instytucie dłużej. Musiał stamtąd uciec jak najprędzej. Czuł jak każda komórka jego ciała napina się z tęsknoty za Alekiem. To nie był jednak dobry moment na ponowne spotkanie. Będą jeszcze mieli czas porozmawiać. Kiedy to wszystko wreszcie się skończy.

A distant lullaby
Underneath the shettered sky

Magnus stał nad przejrzystą, błękitną taflą jeziora Lyn i wpatrywał się w wodę. Chmury przepływały w wodnym odbiciu sprawiając, że jezioro wyglądało, jakby było fragmentem nieba, które spadło na ziemie. Wokół panowała całkowita cisza. Czarownik odetchnął czystym powietrzem, w którym wyczuwał łagodne napięcie. Zanosiło się na bitwę. Już niedługo. Magnus rozejrzał się po okolicy. Wszędzie wokół były drzewa, które delikatnie poruszały się pod naporem łagodnego wiatru. Ptaki cicho śpiewały przelatując z gałęzi na gałąź. Słyszał delikatny szelest ich skrzydeł przecinających powietrze. Słońce oświetlało kamienie nad jeziorem, sprawiając, że połyskiwały tysiącami kolorów. Z ust czarownika uleciało ciche westchnienie. Wiedział, czemu Nocni Łowcy kochali Idris. Było to jedno z najpiękniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widział przez całe swoje, naprawdę długie życie. Żałował, że w tej chwili nie było z nim Aleca. Mogliby usiąść na kamieniach nad jeziorem i na spokojnie porozmawiać. O czymkolwiek. Albo po prostu pomilczeć. Nie miało to dla Magnusa większego znaczenia. Chciał mieć go po prostu przy sobie. Choć przez tą krótką chwilę, zanim zacznie się walka.
Czarownik z cichym westchnięciem podniósł się z kamienia i ruszył w kierunku chwilowego obozowiska. Przywódcy Clave omawiali plan walki. Kiedy pojawił się tam kilka godzin temu wraz z pozostałymi czarownikami, jeszcze nie wszyscy się zebrali. Teraz jednak, kiedy słońce zbliżało się coraz bardziej ku zachodowi, wiedział, że chwila ataku Valentine'a zbliża się wielkimi krokami. Magnus przedzierał się przez kilka minut między drzewami, a gałązki zaczepiały o jego ubranie. Po chwili znalazł się na dość sporej polanie niedaleko jeziora i rozejrzał się wokół. Wszędzie, jak okiem spojrzeć kręcili się Nocni Łowcy. Między nimi widział grupki podziemnych, głównie czarowników i wilkołaki, które nawet mimo nienawiści względem Clave, za priorytet uznawały pozbycie się Valentine'a. Gdzieś w tłumie dostrzegł charakterystyczny rudy kolor. Przyjrzał się dokładniej i odkrył, że Clary rozmawiała właśnie z Jacem, Simonem, Dott i Izabell. Niepewny, co dokładnie powinien zrobić, ruszył w ich kierunku. Kilka metrów przed dojściem do znajomych, zatrzymał się jednak gwałtownie. Nieco dalej stali przywódcy Clave. Wśród nich dostrzegł Aleca. Stał w miejscu, przypatrując się jego smukłej sylwetce. Alec przypatrywał się uważnie otaczającym go Łowcom. Jego twarz była skupiona i wydać było, że skupia się jedynie na rozmówcach. Magnus nie mógł oderwać wzroku od Lightwooda, który właśnie zabrał głos w dyskusji i zaczął coś tłumaczyć, a pozostali słuchali go z uwagą.
Magnus przypomniał sobie ostatnią rozmowę z Alekiem. Oszukał go, ale czarownik wiedział, że tego żałował. I nawet pomimo tego, teraz, kiedy na niego patrzył, wiedział, że może mu zaufać. Nie wiedział czemu. Jeszcze kilka godzin temu był przekonany, że nie łatwo przyjdzie mu ponownie zaufać Nocnemu Łowcy. Nie rozumiał tego, ale czuł, że tak długo jak Alec będzie przy nim, nic złego się nie wydarzy.
W tej samej chwili Lightwood się odwrócił i ich spojrzenia się spotkały. Magnus poczuł, jak przez jego ciało przechodzi dreszcz, gdy ich spojrzenia się spotkały. Dostrzegł w tym błękitnym spojrzeniu ból. Ból i tęsknotę. Ale jednocześnie wyzierała z nich ulga i pewna doza niepokoju. Czarownik nie wiedział, jak długo patrzyli na siebie, zanim Aleksander odwrócił wzrok. Zwrócił się do otaczających go ludzi, po czym skinął im głową i odszedł. Spojrzał ku Magnusowi i skinął na niego. Bane niepewnie ruszył w jego stronę. Nie wiedział co powinien zrobić. Co powiedzieć. Nie musiał jednak się tym martwić, gdyż Lightwood odezwał się pierwszy.
- Witaj Magnusie - powiedział spokojnym głosem, choć czarownik wyczuł w nim nutkę wahania. - Atak powinien zacząć się za godzinę - przeszedł od razu do rzeczy, nie dając dojść rozmówcy do słowa. - Łowcy z Nowojorskiego Instytutu, będą walczyć w centralnej części szeregów. Clave chciałoby, żeby czarownicy rozstawili się równomiernie wśród różnych oddziałów, tak żeby żaden nie był pozbawiony waszej pomocy. Nie wychylajcie się i stójcie w środku formacji. Jesteście cennymi sprzymierzeńcami i zamierzmy was chronić. Każdemu czarownikowi zostanie przydzielony Łowca do obrony w nagłych wypadkach. Z początku planujemy zaatakować wrogów z broni dalekiego zasięgu. Rozstawcie na ten czas tarcze wokół oddziałów, gdyby naszym wrogom wpadł do głowy ten sam pomysł. Potem, kiedy dojdzie już do bezpośredniego starcia, starajcie się przede wszystkim dotrzeć do Valentine'a. To on jest naszym głównym celem. Mamy nadzieję, że jeżeli szybko go zabijemy, jego sprzymierzeńcy zrezygnują z walki. Dzięki temu, będzie mniej rannych. Zgadzasz się na to? - zapytał na koniec wyczekując spokojnie reakcji czarownika.
Magnus w tym czasie stał i wpatrywał się oszołomiony w Aleca. Pierwszy raz widział go w takiej sytuacji. Nie mógł wyjść z szoku na widok tak spokojnego i opanowanego mężczyzny. A bijąca od niego władczość a zarazem opiekuńczość, sprawiły że niemal przestał się bać nadchodzącego starcia. Wiedział, że ludzie podążą za Lightwoodem. On również. Bo dostrzegł to, czego nie widział wcześniej. Dostrzegł, że Aleksander jest przywódcą. Dążącym uparcie do celu. Ale stawiającym dobro swoich ludzi nad wszystko inne. Magnus wiedział, że za jakiś czas wszyscy się o tym przekonają.
- Oczywiście - odparł czarownik nieco drżącym głosem.
Lightwood skinął głową i odwrócił się żeby odejść. Magnus chciał iść za nim. Poczuć na skórze ponownie tę władczość. Tą siłę przywódcy. Powstrzymał się jednak. Teraz musiał porozmawiać ze swoimi ludźmi i przekazać im jaki plan miało Clave. Ale teraz, jeszcze przez chwilę, chciał patrzeć na jego twarz. W te jego błękitne oczy.
Nagle Alec odwrócił się ponownie i spojrzał smutno na czarownika.
- Magnus. Ja...
Bane przyłożył mu dwa palce do ust i pokręcił lekko głową.
- Jeszcze zdążymy o tym porozmawiać Aleksandrze - powiedział wpatrując się w niego z delikatnym uśmiechem - Na razie musimy się przygotować do nadchodzącej bitwy.
Lightwood uśmiechnął się łagodnie i skinął głową. Na pożegnanie uścisnął jeszcze ramię czarownika, po czym spokojnym krokiem podążył ku członkom Clave. Magnus patrzył jeszcze przez chwilę za jego oddalającą się postacią, po czym już nieco spokojniejszy, ruszył ku pozostałym magom. Musieli się przygotować, do ostatecznego starcia.

I'll be the light and lead you home
When there's nowhere left to go

Słońce już niemal schowało się za szczytami gór, pozostawiając po sobie jedynie wąskie pasmo światła i jasną poświatę. W powietrzu unosiło się napięcie, tak typowe przed walką. Nigdzie nie było słuchać nawet szmeru. Żadnego szumu drzew, czy też śpiewu ptaków. Wiatr zamarł w oczekiwaniu wraz z całą naturą. W oczekiwaniu, na rozpoczęcie walki.
Magnus stał na skraju polany razem z pozostałymi. Część sprzymierzeńców, w tym wilkołaki i większość Łowców, ukryła się w cieniu drzew. Bane nie widział pozostałych czarowników. Wyczuwał jednak ich kojącą obecność. Nagle, tłum ludzi wokół niego delikatnie zafalował. Mężczyzna rozejrzał się niespokojny i spojrzał w kierunku Łowcy, który stał obok niego.
- Co się dzieje? - zapytał szeptem.
- Nadchodzą - padła krótka odpowiedź, a Magnus poczuł jak po plecach przebiega mu dreszcz.
A więc nadeszła w końcu ta chwila. Valentine nareszcie przybył. Cisza jednak wciąż trwała i czarownik słyszał wokół siebie szmer zaniepokojonych głosów. Spiął się jeszcze bardziej niż dotychczas. Skoro tak się to przedłużało, ich wróg musiał mieć jakiś plan. Bane widział jaki. Valentine czekał na tę część swojej armii, która mogła poruszać się tylko w nocy. Wampiry. Niemal dokładnie w tej samej chwili usłyszał wycie za swoimi plecami. A więc zaczęło się.
Prędko wzniósł barierę. W ostatniej chwili. Sekundę później w kierunku armii Nocnych Łowców poleciał grad strzał. Wszystkie jednak odbiły się od tarcz magów. Sekundę później Nocni Łowcy unieśli łuki i sami wystrzelili. Po drugiej stronie polany dało się słyszeć pojedynczy odgłos ciał upadających na ziemię. I wtedy wszystko się zaczęło. Armia Valentine'a starła się w bezpośrednim pojedynku z Nocnymi Łowcami i istotami, które się z nimi sprzymierzyły. Krew lała się po polanie i wsiąkała w ziemię. Bezwładne ciała martwych wojowników, wpatrywały się szklanymi oczami bez wyrazu w gwiazdy na niebie. Magnus słyszał kiedyś że w chwili gdy ktoś umiera, na niebie pojawia się nowa gwiazda. Gwiazda stworzona z duszy umierającego. Już dawno przestał w to wierzyć. Widział już wiele śmierci. Wielu odchodzących ludzi. Zarówno tych, którzy zginęli naturalną śmiercią jak i tych, którzy odeszli w walce. Na niebie, nie starczyłoby miejsca na tyle martwych dusz. Tyle martwych istnień.
Magnus posłał kolejną kulę ogniową w kierunku zbliżających się coraz bardziej przeciwników. Im bliżej był Valentine'a, tym większa ilość stawała mu naprzeciw. Valentine miał po swojej stronie olbrzymie armie Faerie, które mistrzowsko posługiwały się bronią. Fakt, że miał po swojej stronie także większość Nowojorskiej populacji wampirów, również nie poprawiał sytuacji. Nocni Łowcy jednak z uporem podążali w kierunku zdrajcy. Magnus znajdował się w klinie, który powolnie przesuwał się ku ojcu Clary. Niedaleko widział Aleca, który stał na przedzie oddziałów prowadząc je do walki. U jego boku stał Jace. Odwieczny wojownik i parabatai Lightwooda. Stali oparci o siebie plecami i pokonywali kolejnych wrogów. Ich ruchy były zgrane i niemal jednoczesne. Zupełnie jakby byli jedną istotą. Ich ciała współgrały i poruszały się we wspólnym rytmie, reagując natychmiast, gdy coś się zmieniło. Dostosowywali się i dopasowywali do siebie nawzajem. Magnus miał wrażenie, że był to raczej niezwykły taniec, niż prawdziwa walka. Upewniał się w tym za każdym razem, gdy dwaj Łowcy nagle, bez jakiegokolwiek widocznego znaku, zamieniali się pozycjami i wrogami. Wyglądali tak, jakby tańczyli do tylko sobie znanej melodii. Tańczyli wyjątkowy taniec. Taniec śmierci. Taniec, który dosięgną każdego, kto stanął na ich drodze. Byli nie do zatrzymania. Niepokonani. I niezniszczalni.
Nieco dalej walczyła Izabell, z łatwością stawiając czoła nawet sześciu przeciwnikom na raz. Trzymała wszystkich na dystans, raz za razem nokautując ich swoim kijem. Wyglądała jak wiatr. Szybki. Silny. I zabójczy. Poruszała się z lekkością i precyzją, nawet mimo kozaków na wysokim obcasie, które miała na nogach. Nawet teraz, w obliczu zagrożenia nie zamierzała rezygnować z walki w ulubionych butach. Nieco dalej od niej, prawdziwe spustoszenie siała kolejna dwójka. Dwójka, przeciwko całej chordzie wampirów. Simon był jednak szybki i sprytny. Z łatwością pokonywał kolejnych wrogów, w czasie gdy Clary rysowała runę na dłoni. Po chwili, na wampiry padł strumień jasnego światła i zaczęły się wycofywać. Śmiałkowie, którzy byli najbliżej dziewczyny, spłonęli żywcem.
Była to może i niewielka gromadka, jednak zdecydowanie najbardziej zabójcza na polu bitwy. I powoli i uparcie przedzierała się w stronę Valentine'a. Magnus zabijał wroga za wrogiem i nie patrzył pod stopy. Nie chciał patrzeć na martwe ciała leżące na ziemi. Jeszcze przyjdzie czas opłakiwać zmarłych. W tej chwili, liczyło się jedynie zabicie zdrajcy. W pewnym momencie, czarownik zorientował się, że Valentine jest już coraz bliżej nich. Clary dołączyła do Aleca i Jace'a i zostało im do pokonania już tylko kilku wrogów, by się do niego przedostać. Simon w tym czasie dołączył do Izabell i osłaniał jej plecy przed kolejnymi wrogami. Magnus jednak miał wrażenie, że armia Valentine'a się przerzedza. Że wrogów jest coraz mniej.
Z nową siłą zaczął przedzierać się dalej posyłając kolejne pociski i fale energii wokół siebie. W pewnym momencie wyczuł ruch za swoimi plecami i odwrócił się gwałtownie. Widząc przed sobą wrogów, zaczął miotać w nich zaklęciami. Miał już coraz mniej energii i powoli słabł. Brakowało mu sił na dalszą walkę. Wiedział jednak, że musi pomóc Nocnym Łowcom zgładzić Valentine'a. Raz na zawsze. Potem, będzie mógł odpocząć i odzyskać energię. W tej chwili jednak, w tej ostatniej walce, zamierzał dać z siebie wszystko. Kiedy powalił już ostatniego wroga, odetchnął kilkukrotnie. Musiał się jeszcze trochę zmobilizować. Wytrzymać jeszcze tylko chwilę. I zebrać w sobie ostatnie zapasy magii. W chwili gdy się prostował, skupiając na uzyskaniu odrobiny mocy usłyszał za sobą przeraźliwy krzyk. Krzyk przerażenia. Odwrócił się i dostrzegł lecący w jego kierunku srebrny sztylet. Widział go niczym w spowolnionym tempie, jak obracał się i leciał w kierunku jego piersi. Magnus wiedział, ze nie zdoła na czas wznieść tarczy ochronnej. Miał za mało mocy. Był również zbyt zdumiony, by choćby pomyśleć o tym, by się przesunąć w bok i uniknąć ataku. Patrzył jak srebrne ostrze połyskuje w blasku księżyca i milionów gwiazd na niebie. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, że za kilka sekund, jego dusza, dołączy do innych na niebie, jako nowa gwiazda. Chciał jeszcze walczyć. Nie chciał tak umierać. Wiedział jednak, że nie ma szansy na ucieczkę. Że nie powstrzyma tego co nadchodziło. Nieśmiertelność nic mu nie da. Wiedział, że jeśli sztylet go trafi, zginie. Przeżył już tysiące lat. I żałował tylko jednej rzeczy. Że nie spędził z Alekiem więcej czasu. Że nie porozmawiali przed bitwą. Żałował, że będzie musiał go zostawić. Samego. Nie chciał tego. Pragną z nim zostać. Pragnął z nim spędzić jeszcze wiele długich latach. Razem. Ale wiedział, że w tej chwili, nie będzie mu to już dane. To był koniec.
Nagle Magnus dostrzegł kątem oka gwałtowny ruch po swojej lewej stronie. Sekundę przed tym, jak sztylet wbił mu się w pierś, poczuł sine uderzenie z boku. Wylądował na ziemi zasypanej kurzem, gałęziami i krwią. I zdał sobie sprawę z jednej rzeczy. Żył. Poczuł, jak jego mięśnie gwałtownie się rozluźniają, powodując nagły ból całego ciała. Ale to było nic. Żył. Ulga jaką poczuł była wręcz niewysłowiona. Wielokrotnie już walczył. Wielokrotnie był już bliski śmierci. Ale nigdy aż tak bliski. Poczuł przepływającą przez niego gwałtownie falę radości. Żył. Miał ochotę głośno roześmiać się ze szczęścia. Czuł jak w oczach pojawiają mu się łzy ulgi. Wciąż żył. Otworzył rozradowany oczy i podniósł głowę, po czym gwałtownie zamarł. Uśmiech, który gościł jeszcze sekundę wcześniej na jego twarzy opadał powoli. Oczy wypełniały się przerażeniem. Coraz szybciej od chwili, gdy zdał sobie sprawę z tego co się stało.
Nad leżącą wciąż na ziemi sylwetką Magnusa, stał Alec. Ze srebrnym sztyletem wbitym w pierś po rękojeść. W jego błękitnych oczach widoczne były iskry radość i ulgi, gdy wpatrywał się w czarownika leżącego na ziemi. W kącikach oczu łowcy pojawiły się łzy. Ale nie łzy smutku. Nie łzy bólu czy nawet łzy cierpienia. Łzy radości. Radości, że Magnus żyje. Na ustach Lightwooda pojawił się delikatny uśmiech. Uśmiech ulgi. Ulgi, że zdołał go uratować. Z kącika ust Nocnego Łowcy spłynęła cienka stróżka ciemnoczerwonej krwi. Pociekła mu po brodzie i popłynęła dalej po szyi w kierunku ubrań i dalej. W kierunku śmiertelnej rany. Alec kaszlną cicho. Jego pierś zafalowała gwałtownie, gdy chłopak nie mógł złapać powietrza. Stróżka krwi spłynęła z drugiego kącika ust i zebrała się w kroplę na brodzie Lightwooda. Po chwili odczepiła się i spadła, a Magnus dokładnie śledził jej lot, do czasu gdy wylądowała na wierzchu jego dłoni. Czarownik spojrzał na swojego ukochanego. Krew ciekła mu z ust i nosa. Jego sylwetka zachwiała się, po czym upadła. Magnus przerażony natychmiast przy nim uklęknął. Nie zdawał sobie sprawy z tego że płacze, puki słone łzy nie skapnęły na twarz Aleca.
- Aleksander - powiedział przerażony czarownik patrząc swojemu ukochanemu w oczy i trzymając go rozpaczliwie za rękę - Aleksander - powtórzył roztrzęsionym głosem patrząc w niebieską toń jego tęczówek.
- Magnus - wychrypiał Łowca, wypluwając przy tym więcej krwi - Dobrze... Że... Żyjesz - wychrypiał w końcu.
Na jego ustach wciąż błąkał się delikatny uśmiech gdy patrzył na twarz czarownika. Magnus trzymał ukochanego za rękę i nie zamierzał go puścić. Wiedział że jeśli to zrobi, on odejdzie na zawsze. I już nigdy nie wróci. Pierś Bane'a zafalowała od powstrzymywanego szlochu. Czuł się taki bezradny. Wiedział, że nie może już nic zrobić. Nie miał wystarczająco magii by móc go uratować. By móc mu pomóc. Poczuł skręcającą go w środku frustrację. Był bezradny. Mimo posiadanej mocy, nie mógł nic zrobić. Nie mógł zrobić nic by ocalić człowieka którego kochał. Pierwszego od ponad stu lat, którego naprawdę kochał.
- Aleksander - wyszeptał cicho Magnus widząc dreszcze przechodzące przez ciało Łowcy i wstrząsające nim coraz większe konwulsje - Nie opuszczaj mnie.
Lightwood wpatrywał się w twarz czarownika. Jego oddech był głośny i nierównomierny. Ciałem wstrząsały spazmatyczne dreszcze. Każdy oddech sprawiał mu ból. Ale walczył. Walczył by choćby jeszcze przez tą ostatnią sekundę móc patrzeć na twarz czarownika. Walczył, by powiedzieć mu jeszcze dwa ostatnie słowa.
- Magnus... - wycharczał cicho Alec ponownie plując krwią i się nią dusząc. - Żyj...
Bane przyglądał się twarzy Aleksandra, a po jego policzkach spływały gorzkie łzy żalu i rozpaczy. Patrzył jak żywy ogień znika z jego błękitnych oczu. Jak usta zamierają w wyrazie łagodnego uśmiechu. Słyszał ostatnie uderzenie jego serca. A potem, była już tylko cisza.

I can hear the sound
Of your barely beating heart

Z piersi Magnusa wydobył się rozpaczliwy krzyk rozpaczy. W ten jeden krzyk włożył całą swoją wściekłość. Cały ból i rozpacz. I całą magię jaka mu jeszcze pozostała. Fala uderzeniowa powaliła wszystkich wrogów w odległości trzydziestu metrów. Padali jeden po drugim na ziemię. Martwi. Magnus jednak nie patrzył na to co dzieje się wokół niego. Patrzył tylko na leżącą na ziemi postać Aleksandra. Na jego sine usta zabarwione szkarłatem krwi. Na martwy błękit jego oczu. Na sztylet, który wciąż tkwił w jego piersi. Kilka ostatnich stróżek krwi wypłynęło z ust Lightwooda. Ostatni przejaw życia, które kiedyś kipiało w tym młodzieńcu.
W tle bitwa dobiegała już końca. Jace i Clary o wspólnych siłach zabili Valentine'a, w chwili, gdy ten rzucił sztyletem w stronę Magnusa. Nie uskoczył na czas i miecz córki, wbił mu się po rękojeść w brzuch. Po chwili dosięgnęło go drugie uderzenie. Tym razem nadeszło od tyłu. I było skierowane prosto w jego zimne, nieczułe serce. To Jace przebił mu pierś serafickim ostrzem. A sekundę później padł z krzykiem na ziemię. Z oczu popłynęły mu łzy. Jego złote spojrzenie prześlizgiwało się wokół. Nic jednak nie dostrzegał. Czuł jedynie ból. Ból w ciele i sercu. A potem, była jedynie pustka. Pustka i cisza. I niewiarygodna samotność. Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił. Zabierając coś Jace'owi. Coś, co miał w sobie od wielu lat. Złapał się rękoma za brzuch i zwinął w kłębek łkając. Głośny szloch wstrząsną jego ciałem. Łzy mieszały się z potem i krwią na jego twarzy zamazując mu pole widzenia. Nie musiał jednak tego widzieć. Wiedział już co się stało. Wiedział, że utracił część siebie. Część, której nigdy nie chciał utracić.
- Alec - wyszeptał cicho przez łzy wciąż się trzęsąc. - ALEC! -wykrzyczał z rozpaczą a łzy popłynęły po jego policzkach jeszcze większym strumieniem, gdy ciało szarpnęło się gwałtownie do góry w rozpaczy.
Clary stała tuż obok Jace'a patrząc jak zwija się na ziemi z bólu. W jej oczach lśniły łzy, które powoli spływały po jej bladych policzkach . Patrzyła jak kawałek dalej Magnus szlocha nad martwym ciałem Aleca, trzymając jego twarz w dłoniach. A tuż obok niego klęczała Izabell. Patrzyła ze łzami na bezwładne ciało swojego brata.
- Alec - wyszeptała, dotykając delikatnie jego ramienia - Alec. Błagam. Spójrz na mnie. Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie - mówiła coraz żałośniej, ledwo mogąc zaczerpnąć powietrza przez ściśnięte gardło - Błagam cię Alec - powtórzyła z rozpaczą, patrząc w martwy błękit jego oczu - Nie zostawiaj mnie tutaj samej. Nie teraz. Nie kiedy w końcu nam się udało. Jesteśmy wolni, Alec - wyszeptała łapiąc jego twarz w dłonie i nie mogąc oderwać oczu od martwego błękitu jego tęczówek - Nie możesz odejść - wychlipiała. - Nie kiedy nareszcie możemy być szczęśliwi. Alec... Nie możesz mi tego zrobić... Nie zostawiaj mnie... Nie... N...Nie... Nie teraz...
Głos Izabelle robił się co raz cichszy, kiedy jej ciałem wstrząsnął szloch. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Przytuliła się do martwego ciała swojego brata a przez jej ciało co chwilę przechodziły gwałtowne dreszcze. Z jej gardła wydobywał się cichy, łamiący się przy każdym szlochu krzyk. Okrzyk rozpaczy. Odgłos czystego bólu. W głowie jak mantrę powtarzała dwa słowa. Nie odchodź. Nie odchodź. Nie odchodź...
Magnus klęczał u boku ukochanego. Nie wierzył. Alec nie mógł być martwy. To nie możliwe. To się nie mogło stać. To nie mogło być prawdziwe. Podniósł głowę i spojrzał na twarz ukochanego młodzieńca. Nie był jednak w stanie dostrzec niczego przez łzy, które wypełniały mu oczy. Pozwolił im płynąć. A płynęły tak rzewnie i gęsto, że miał wrażenie, iż cały świat zatonie pod ogromem jego smutku.
Spojrzał na Aleca. Na jego piękną figurę, którą zawsze rozpoznawał już z daleka. Na jego przepiękną twarz, od której nie mógł nigdy oderwać wzroku. Niesamowite błękitne oczy, w których spojrzeniu toną za każdym razem gdy w nie spojrzał. Pełne malinowe usta, które tak kochał całować i które wykrzywiały się w najpiękniejszym na świecie uśmiechu, który mógłby rozświetlić całą planetę niczym słońce. Mógł godzinami patrzeć na tego młodzieńca. Ale nie w tej chwili. Nie gdy widział powoli krzepnącą mu na ustach krew. Nie gdy nie widział żywiołowych ogników w tych przepięknych oczach. Nie wtedy, gdy widział w jego piersi sztylet przeznaczony czarownikowi. Nie mógł patrzeć na Aleca. Nie wiedząc, że to przez niego zginął.
- Aleksander - wyszeptał cicho Magnus patrząc w twarz zmarłego - Nie zostawisz mnie, rozumiesz - warknął przez łzy. - Nie pozwolę ci odejść. Nie mogę... N... Nie... Nie pozwolę - dokończył łamiącym się głosem.
Po jego policzkach spłynęły łzy a ciałem wstrząsnął szloch. Pochylił się i ukrył twarz w ramieniu ukochanego. Ręce zacisnął na jego koszuli. Nie zamierzał go puścić. Nigdy. Nie pozwoli mu odejść. Nie teraz, kiedy Valentine zginął. Mogli być spokojni. Żyć. A mimo wszystko Aleksander leżał tu, na ziemi, w coraz większej kałuży krwi. Z pustym spojrzeniem patrzącym tępo w niebo. Niebo, które rozjaśniły promienie słońca, po zwycięskiej bitwie. Magnus zastanawiał się, jak mogło lśnić, kiedy Alec umarł. Kiedy zginą człowiek, który był najjaśniejszym promieniem na całej ziemi.
Słyszał wokół krzyki radości. Bitwa dobiegła końca. Jednak jego uszy wychwytywały inne dźwięki. Zawodzenie i płacz nad ciałami poległych w bitwie. Jego uszu docierał dziki skowyt Jace'a dobiegający go od lewej strony. Słyszał zawodzenie Izabell, która łkała nad ciałem Aleca z drugiej strony. Słyszał również własny słaby głos. Jęk rozpaczy przemieszany z okrzykiem bólu, który targał całym jego ciałem. Wczepił się mocniej w koszulę ukochanego nie zamierzając go puścić. Nie pozwoli Aleksandrowi odejść. Nigdy. Łzy spływały po jego twarzy gorącymi strumieniami. Mimo ciągłego, długiego płaczu, łez było coraz więcej. Z każdą mijającą sekundą wiedział, że trudniej będzie mu je zatrzymać. Ale nie zamierzał tego robić. Nie kiedy trzymał w ramionach zimne już ciało, które zdążyło już całkowicie zesztywnieć. Nie kiedy wiedział, że jego życia nigdy już nie rozświetlą promienie słońca.
Nagle Magnus poczuł, jak ktoś obejmuje jego ramiona i odciąga od martwego ciała. Szarpnął się i rzucił z powrotem w stronę ukochanego, krzycząc rozpaczliwie i bijąc na oślep osobę, która go trzymała. Uścisk jednak się nie poluzował, a wręcz przybrał na sile. Czarownik kopał co sił w nogach i rzucał się w trzymających go objęciach. Patrzył na leżące przed nim martwe ciało ukochanego, pragnąc ponownie go dotknąć. Pragnął by było na powrót żywe i ciepłe. By jego oczy, ponownie na niego patrzyły tym cudownym spojrzeniem. I by jego uśmiech na zawsze rozświetlał jego życie. Ciało Aleca pozostawało jednak wciąż martwe i nieruchome. Magnus poczuł jak jego ciało opuszczają wszelkie siły i osunął się bezwładnie w trzymające go ramiona na powrót zanosząc się szlochem. Nie mógł pozwolić mu odejść. Nie mógł. Po tej bitwie mieli porozmawiać. Mieli się pogodzić. I już na zawsze pozostać razem. Bane patrzył na ciało ukochanego w myślach powtarzając jak mantrę cztery słowa. Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę ci odejść... 
Znajdę cię.
I odzyskam.
Za wszelką cenę...


I'll be the voice you always know
When you're lost and all alone
I won't let you go

Magnus krążył niespokojnie po salonie w swoim mieszkaniu. Zaplatał nerwowo ręce i przechadzał się szybkim, wręcz gwałtownym krokiem. Jego twarz była blada, a widoczne na niej napięcie dodawało czarownikowi lat. Oczy Bane'a były czerwone i spuchnięte od ciągłego płaczu. Łzy jednak nie chciały już płynąć. Pozostał jedynie niewyobrażalny ból w sercu. Magnus miał ochotę zwinąć się w kłębek na łóżku, z bólu który przeszywał całe jego ciało. Jednak jeśli chciał odzyskać Aleksandra, musiał pozostać przytomny. Musiał odegnać choć część cierpienia, by podjąć decyzję. Choć tak na prawdę wiedział, że decyzja zapadła już dawno. W chwili, gdy tylko pomyślał o tym rozwiązaniu.
Po bitwie ciało Aleksandra zostało przeniesione do instytutu i złożone w pokoju zmarłego. Magnus i Izzy oczyścili je z krwi i siedzieli przy nim przez kolejną dobę. Niedługo miał się odbyć pogrzeb. Jednak ani oni, ani Jace, nie byli jeszcze gotowi, by ostatecznie pożegnać się z Alekiem i pozwolić mu odejść. Czarownik zaczarował ciało ukochanego tak, by się nie zmieniało, przez najbliższy czas. I tak oto, siedzieli tam całą trójką patrząc na zwłoki brata, przyjaciela, ukochanego. Nie byli w stanie odejść. Nie mogli odejść i go zostawić. Nie mogli pogodzić się z faktem, że już nigdy mieliby nie ujrzeć jego radosnego uśmiechu. Mieliby nie spojrzeć w te jego żywe niebieskie oczy. Nigdy nie poczuliby pewności, płynącej z jego obecności za ich plecami, chroniącego ich przed śmiercią.
Magnus patrzył na twarz ukochanego. Wydawał się być taki spokojny. Zupełnie jakby spał i zaraz miał się obudzić i spojrzeć na nich zdumionym spojrzeniem błękitnych oczu. Pod powiekami czarownika ponownie zebrały się łzy, choć myślał, że wyczerpał już wszystkie. Patrzył na zmęczoną twarz Izabell, która zasnęła w fotelu po drugiej stronie łóżka, z głową na posłaniu i ręką Aleca, dotykającą jej czerwonego policzka. Siedziała u boku brata od samego początku, podobnie jak Magnus i wylała równie wielką ilość łez. Jej twarz była spuchnięta od płaczu a sylwetka nawet w czasie snu pozostawała wciąż spięta.
Tuż obok niej siedział na krześle Jace, który łagodnie głaskał siostrę po włosach. Jego twarz była trupio blada. Usta miał sine, a złote oczy wpatrywało się tępym wzrokiem w Magnusa, gdy ich spojrzenia się skrzyżowały. Czarownik widział w złotych tęczówkach ból i rozpacz i wiedział doskonale, że jego oczy ukazują podobne cierpienie. Obaj mężczyźni przenieśli spojrzenie na leżącego Aleca. Jace westchnął cicho i sfrustrowany schował twarz w dłoniach, po czym podniósł się z krzesła i zaczął nerwowo przemierzać pokój. Bane obserwował go, jak przemierzał pokój. Widział dokładnie każdy jego nerwowy krok. Każdy grymas na twarzy. Słyszał każdy choć odrobinę głośniejszy oddech. Patrzył na tych dwoje i widział ich cierpienie. Przypomniał sobie ból na twarzach rodziców Aleca. Rozpacz jego młodszego brata Maxa. I pogrążył się głębiej we własnym smutku. I wiedział już. Wiedział, że nie może żyć bez Aleksandra. Nie chciał żyć, jeśli on byłby martwy. Musiał go uratować. Przywrócić go do życia. Odzyskać jego duszę i sprowadzić na powrót do ciała. I w chwili, gdy patrzył na Izabell i Jace'a, wiedział już co powinien zrobić. Wiedział już jak uratować Aleksandra. Zerwał się nagle z krzesła, które upadło od siły z jaką się podniósł. Głuche uderzenia drewna o podłogę obudziło Izzy, która uniosła zaspane spojrzenie i spojrzała nieprzytomnie na Magnusa. Jace przerwał swoją wędrówkę w pół kroku i również spojrzał na czarownika, który w tej chwili stał nad ciałem Aleca i delikatnie głaskał jego policzek, jakby był zrobiony z najdelikatniejszego szkła. Z najpiękniejszej porcelany.
- Ocalę cię - wyszeptał cicho, patrząc łagodnie na jego twarz. - Nie pozwolę ci odejść.
Po tych słowach, ostrożnie odsunął się od Aleksandra i z bólem wypisanym na twarzy odwrócił się. Czół na sobie przeszywające spojrzenie Izzy i Jace'a ale nie był w stanie się odwrócić. Gdyby to zrobił, ponownie musiałby spojrzeć na twarz Aleksandra. Wtedy jeszcze trudniej byłoby mu odejść. Nawet jeśli zamierzał tu wrócić, nie chciał opuszczać ukochanego nawet na sekundę. Właśnie dlatego szybkim krokiem ruszył ku wyjściu. Zatrzymał się jednak jeszcze na sekundę z ręką na klamce.
- Uratuję waszego brata - wyszeptał cicho.
Usłyszał jak Izabell i Jace biorą gwałtowne wdechy. A potem zapadła cisza. Przez chwilę nikt się nie ruszał. Po sekundzie jednak Magnus nacisnął klamkę i wyszedł z pokoju, lekko zamykając za sobą drzwi.
I tak oto w tej chwili stał w salonie swojego mieszkania na Brooklynie z pentagramem wyrysowanym na dębowej podłodze i przygotowując ostatnie składniki do złożenia ofiary. Wziął kilka głębokich oddechów, po czym złączył ze sobą ręce. Zaczął recytować zaklęcia w łacinie. Na początku powoli, potem coraz szybciej i szybciej. Na samym końcu zamilkł na chwilę.
- Asmodeuszu! - wykrzyknął na koniec, wzywając demona, który mógłby mu pomóc.
W mieszkaniu zrobiło się ciemno. Światła świec zostały zgaszone przez gwałtowny wiatr, który zawiał w pokoju. Z pentagramu wyłonił się czarny dym. Magnus stał niewzruszenie w miejscu z zamkniętymi oczami, czekając na pojawienie się demona. Kiedy ucichł wiatr i w mieszkaniu zapanowała absolutna cisza, Bane wyczuł czyjąś obecność w pobliżu. Nabrał głęboko powietrza w płuca i wyczuł delikatny swąd siarki. Odkaszlną lekko, po czym otworzył swoje złoto-zielone kocie oczy i spojrzał wprost w mroczną twarz przed sobą. Czarne oczy przyglądały mu się przenikliwie, przewiercając na wskroś jego duszę. Dostrzegając wszystkie rany, zarówno te świeże jak i już zagojone.
- Wiele ode mnie oczekujesz Magnusie - odezwał się głębokim głosem, który przeszył chłodem duszę czarownika.
- Błagam cię - powiedział Bane ze łzami w oczach, wpatrując się błagalnie w twarz demona - Oddaj mi go. Oddaj mi Aleksandra Lightwooda.
Demon patrzył na czarownika groźnym spojrzeniem. Przewiercał jego duszę na wylot i poznawał wszelkie sekrety oraz pragnienia. I wiedział, że dla czarownika nie było nic cenniejszego, nad życie jego Nocnego Łowcy. Wpatrywał się przez chwilę w twarz swojego syna, a po chwili na jego obliczu pojawił się okrutny śmiech.
- Wiesz że cena, za tą przysługę będzie wysoka - powiedział chłodno.
- Oddam ci wszystko, czego tylko zapragniesz - odpowiedział Magnus klękając na lewym kolanie i spuszczając głowę w geście poddaństwa.
Widząc czarownika w takiej pozycji, demon jedynie uśmiechnął się z satysfakcją. Wiedział czego chce. Znał już cenę. I był świadomy, że jego syn również znał koszt swojej prośby.
- Oddaj mi swoją nieśmiertelność.
Magnus wypuścił głośno powietrze przez zęby. Znał cenę. Wiedział że będzie musiał oddać to, co dotychczas było mu najcenniejsze. Odetchnął głęboko, po czym podniósł powoli głowę i spojrzał w czarne oczy demona. Jego tęczówki połyskiwały głębokim złotem, gdy skinął głową.
- Niech tak będzie. Oddam moją nieśmiertelność, za życie Aleksandra Lightwooda.

I will find you
Here inside the dark
I'll break through
No matter where you are

Magnus biegł co sił w nogach po korytarzu Instytutu. Był zbyt słaby by przenieść się wprost pod drzwi pokoju Aleca. Dźwięk kroków czarownika odbijał się w korytarzach, gdy pędził w kierunku swojego celu. Miał wrażenie, że czas zwolnił. Każdy krok zdawał się trwać wieczność. Akurat teraz, gdy jak najszybciej chciał znaleźć się u boku ukochanego. Magnus miał wrażenie, jakby minęła wieczność, nim w końcu dopadł do drzwi pokoju młodego Lightwooda i otworzył je gwałtownie.
Pierwszym co dostrzegł, była zapłakana twarz Izzy oraz wzruszenie na twarzy Jace'a. Jednak już po chwili jego oczy skrzyżowały się z błękitnym jak niebo spojrzeniem. Poczuł jak jego ciało bez jego woli poruszyło się, wyrywając w kierunku tych oczu. Nie zdał sobie nawet sprawy, kiedy znalazł się tuż obok niedawno jeszcze martwego Lightwooda i trzymał go w swoich ramionach.
- Aleksander - wyszeptał cicho, a po jego policzkach płynęły łzy radości.
Izabell i Jace siedzieli tuż obok patrząc na parę z promiennymi uśmiechami .Wpatrywali się z miłością w swojego brata i przyjaciela. Kiedy przenieśli wzrok na czarownika, dostrzegł on w ich oczach głęboką wdzięczność i ulgę. Wiedzieli, że to Magnusowi zawdzięczają powrót Aleca.
- Magnus - powiedział cicho niebieskooki odsuwając od siebie mężczyznę i spoglądając mu głęboko w oczy z niepokojem - Co zrobiłeś? Powiedz mi, co zrobiłeś.
- To nie ważne - powiedział cicho Bane łapiąc twarz Nocnego Łowcy w swoje dłonie i patrząc mu głęboko w oczy - To nie ma znaczenia. Zrobiłbym wszystko byle cię odzyskać. Gdziekolwiek byś nie był. Znalazłbym cię i odzyskał. Za wszelką cenę.
Alec chciał zaprotestować, jednak Magnus tylko ponownie przygarnął go do swojej piersi. Schował twarz w jego czarnych włosach powstrzymując napływ świeżej fali łez. Czuł oddech Aleksandra delikatnie łaskoczący jego szyję i uśmiechnął się czując tak prostą, a jednocześnie tak znaczącą oznakę życia. Wsłuchał się w miarowe uderzenia serca Lightwooda i poczuł, jak jego własne powoli się uspokaja i zaczyna bić tym samym rytmem co serce Aleca. Na twarzy czarownika pojawił się wyraz czystego szczęścia i ulgi. Nigdy nie zależało mu na nikim tak bardzo, jak na tym mężczyźnie.
- Bez względu na to co się stanie, ani gdzie będziesz. - wyszeptał mu cicho do ucha - Znajdę cię.

I will find you
© Mrs Black dla Bajkowych Szablonów przy pomocy borysses i Insruktażowo